Zwierzęta są często głównymi bohaterami wielu filmików ze względu na ich urok i często dziwne zachowanie.Nie chciał dzielić się zyskiem ze swoim wspólnikiem i braćmi. Istna chciwość.Nagranie pokazuje szczeniaka stojącego na kurczaku, który siedzi na pniu drzewa przed stosunkowo wysokim stołem. Dwa kolejne psy stoją w pobliżu i obserwują, co się dzieje. I dobrze, że

Wideo: Jak jeść, gdy jesteś głodny, ale nie masz ochoty na jedzenie: 8 kroków Wideo: JEDZENIE TO MOJA MIŁOŚĆ || Sytuacje, które zna każdy obżartuch od 123 GO! Zawartość: Kroki Pytania i odpowiedzi społeczności Porady Ostrzeżenia Inne sekcje Wszyscy już to czuliśmy; jesteś zdecydowanie głodny, ale nie masz ochoty nic jeść. Przyczyn czegoś takiego jest mnóstwo; dla niektórych może to być choroba. Dla innych mogą to być problemy okolicznościowe lub depresja. W każdym razie, jeśli poczujesz się w ten sposób, jest wiele rzeczy, zarówno psychicznych, jak i fizycznych, które możesz zrobić, aby apetyt dogonił resztę. Kroki Metoda 1 z 2: Podnoszenie się fizycznie Poczekaj chwilę. Brak apetytu, gdy jesteś głodny technicznie, jest zwykle czymś tymczasowym. Bez względu na powody, dla których możesz się tak czuć, powinien nadejść czas, w którym apetyt w końcu dogoni resztę ciała. Jeśli nie musisz w tej chwili jeść od razu, lepiej wstrzymaj się z tym, dopóki nie osiągniesz takiego punktu, w którym możesz na poważnie cieszyć się posiłkiem. Zdrzemnąć się. Jest całkiem możliwe, że Twoje ciało jest w rzeczywistości zbyt zmęczone, aby wysłać odpowiednie sygnały głodu do mózgu. Jeśli w ogóle czujesz się senny, dobrym pomysłem jest szybka drzemka, która pomoże Ci uzupełnić energię. Nawet krótka drzemka trwająca zaledwie pół godziny powinna wystarczyć, aby odzyskać apetyt. Wykonaj umiarkowane ćwiczenia. Nic tak nie zaostrza apetytu jak spacer czy porządny jogging. Wykonywanie umiarkowanych ćwiczeń pomoże pobudzić organizm i przypomni Ci, do czego potrzebujesz energii z pożywienia. Oczywiście, jeśli nie masz apetytu, może się wydawać, że nie czujesz się dobrze w innych dziedzinach. W wielu przypadkach zaleca się ćwiczenia fizyczne, ale jeśli czujesz się źle, najlepiej po prostu się zdrzemnąć. Pić dużo wody. Prawdopodobnie najlepszą rzeczą, jaką możesz zrobić, aby pobudzić głód, jest picie wody. To napełni twój żołądek na krótki czas i, miejmy nadzieję, pobudzi cię do dalszych działań. Zdecyduj się na lekki posiłek. Jeśli zrobiłeś, co możesz i nadal masz wątpliwości co do jedzenia, najlepszą możliwą radą jest zacząć od małych posiłków i jeść powoli. Nawet jeśli podajesz sobie tylko ułamek posiłku na raz, porcje, które można sobie wyobrazić, okażą się znacznie mniej zniechęcające niż pełny posiłek. Upewnij się, że jesteś tak zrelaksowany, jak to tylko możliwe; jeśli czujesz się spięty i naprawdę nie chcesz jeść, Twój odruch wymiotny może nasilić się podczas próby jedzenia. Metoda 2 z 2: Pokonywanie przeszkód psychologicznych Zastanów się, dlaczego możesz nie chcieć jeść. Chociaż niewiele ma to wspólnego z samym jedzeniem, pomoże ci to w postępach w jedzeniu, jeśli uznasz i zrozumiesz konkretne powody, dla których możesz się tak czuć. Niebieskie uczucie może być spowodowane dużą ilością rzeczy. Podobnie mogą występować czynniki biologiczne, które wpływają na depresję. Sam akt kontekstualizowania tych uczuć i aktywnego przepracowywania ich sprawi, że jedzenie będzie o wiele łatwiejsze. Równie ważnym krokiem psychologicznym jest zapamiętanie praktycznych (i niezbędnych) korzyści zdrowotnych wynikających ze spożywania żywności. Jeśli uważasz, że jedzenie jest absolutną koniecznością, możesz czuć się bardziej skłonny do zjeść przed telewizorem. Oglądanie telewizji podczas jedzenia jest często postrzegane jako coś złego i przyczyna przejadania się. W rzeczywistości oglądanie telewizji może przynieść korzyści, ponieważ będziesz mógł jeść jedzenie bez zwracania na to uwagi. Delektuj się każdym kęsem jedzenia. Jeśli ciężko ci jesz dużo, zawsze możesz zacząć od małego. Zamiast postrzegać to jako obowiązek, spróbuj postrzegać jedzenie jako doświadczenie sensoryczne. Znajdź jedzenie, które lubisz jeść i podejdź do niego wyłącznie z zamiarem osądzania i doceniania jego smaku i wrażeń. Pytania i odpowiedzi społeczności Czy to normalne, że nie chce się jeść przez miesiąc? Chociaż brak chęci na jedzenie przez miesiąc nie jest normalnym stanem, zmiany apetytu mogą wystąpić z powodu dojrzewania, depresji lub zaburzeń odżywiania. Jeśli naprawdę się tym martwisz, porozmawiaj ze swoim lekarzem. Jak sobie z tym poradzić, gdy po wysiłku jestem głodny? Najpierw wypij dużą szklankę wody. Następnie, jeśli nadal jesteś głodny, zjedz coś małego, ale sycącego, na przykład banana lub garść orzechów. Co powinienem zrobić, jeśli codziennie śpię około 13 godzin i przez ostatnie 4 dni nie mam ochoty na jedzenie aż do późniejszej części dnia? Zdecydowanie, ZDECYDOWANIE udaj się do lekarza. Nie zaszkodzi pójść do pobliskiej bezpłatnej kliniki. Brzmi trochę jak wtedy, gdy przechodziłam depresję, ale może to być również poważna choroba fizyczna. W każdym razie skontaktuj się z lekarzem. A co, jeśli jesteś głodny, ale na myśl o zjedzeniu czujesz mdłości? Zwykle pomaga mi jedzenie zimnych i mokrych potraw. Te produkty mogą obejmować mus jabłkowy, owoce, zwykłe sałatki i ewentualnie jajka. A jeśli nigdy nie jestem głodny i piję tylko wodę? Jak postrzegam jedzenie tylko jako obowiązek? Jedzenie jest obowiązkiem dla wielu ludzi, ale kluczem jest postrzeganie go jako paliwa, a nie zaspokojenia głodu lub przyjemności. W ten sposób możesz sobie przypomnieć, że nawet jeśli nie czujesz głodu, chemia Twojego organizmu będzie słaba i nieoptymalna, jeśli nie podasz mu pożywnego paliwa, którego potrzebuje do prawidłowego funkcjonowania. Sprawdź także poziom stresu lub niepokoju - brak uczucia głodu może być odzwierciedleniem przesady lub zbytniego zamartwiania się. Wreszcie, jeśli nie jesz, w końcu zgłodniejesz. Co zrobić, jeśli jestem głodny, ale żołądek boli mnie bardziej podczas jedzenia? Co ja robię? W zależności od innych objawów możesz mieć zaparcia, alergię lub nietolerancję lub dolegliwości żołądkowe. Najlepiej udać się do lekarza lub farmaceuty. Jeśli to możliwe, sprawdź, czy występują powtarzające się wzorce, kiedy czujesz się chory (na przykład po nabiale, prawdopodobnie nietolerancja laktozy). Co to znaczy, że czuję się tak głodny, że burczy mi w żołądku, ale mogę tylko ugryźć lub dwa razy zjeść, zanim poczuję się pełny? Pomyśl o swoim brzuchu jak o jednym ze swoich mięśni, tylko pożywienie to „podnoszenie ciężarów / białko”, które określa jego wielkość. Jedz dużo jedzenia, a będzie duże, jedz mniej, a będzie małe. Duży żołądek wymaga dużej ilości jedzenia, aby poczuć się pełny, a mały żołądek mniej. I możesz to kontrolować: jeśli wielokrotnie zjadasz tylko jedno jabłko dziennie, do takiej wielkości dostosuje się twój żołądek, a nawet dodanie lub zabranie tylko 1/4 jabłka sprawi, że poczujesz się pełny lub głodny. Z czasem dokonuj niewielkich zmian, a żołądek będzie większy. Co powinienem zrobić, jeśli boli mnie gardło i boli mnie jedzenie? Wypróbuj Advil lub łyżkę miodu, aby złagodzić ból. Jeśli to nie zadziała, spróbuj zjeść miękkie, papkowate potrawy, takie jak mus jabłkowy, budyń lub jogurt. Jeśli ból utrzymuje się dłużej niż kilka dni, skonsultuj się z lekarzem. Jakie płyny najlepiej pić, gdy czuję się źle? Woda jest najlepsza, ale niektóre soki owocowe, takie jak pomarańczowy, mogą również pomóc. Trzymaj się z dala od napojów alkoholowych lub gazowanych. Jeśli czujesz się naprawdę chory, spróbuj wypić wodę lub sok, zamiast go połykać. Po wymianie kolana nie chcę jedzenia ani wody i schudłam 22 funty. Co powinienem zrobić? Skonsultuj się z lekarzem w celu uzyskania porady. Może istnieć podstawowy problem. Porady Kiedy jedzenie trafia do żołądka, ludzie czują się o wiele bardziej głodni. Gdy już wypijesz kilka pierwszych łyżek, możesz nawet nie poczuć, że to już walka! Rozmowa własna też pomaga. Myślenie o jedzeniu jako paliwie. Powiedz sobie, że będziesz jadł bez względu na wszystko. Bądź stanowczy. Ostrzeżenia Brak jedzenia, gdy jesteś głodny, jest oznaką depresji. Jeśli uważasz, że tak może być w Twoim przypadku, radzimy porozmawiać z zaufanym przyjacielem lub lekarzem, który udzieli Ci pomocy, na jaką zasługujesz.
Jesteś moim chlebem, gdy jestem głodny. jesteś moim schronieniem przed niespokojnymi wiatrami. jesteś moją kotwicą w życiowym oceanie. ale przede wszystkim. jesteś moim najlepszym przyjacielem. Kiedy potrzebuję nadziei i inspiracji. Jesteś zawsze silna, kiedy jestem zmęczony i słaby. Mogłabym przeszukać cały ten świat
Uczucie głodu, to spory dyskomfort, jest więc wiele prawdy w sloganie reklamowym. Odczuwanie głodu spowodowane jest przede wszystkim obniżeniem poziomu zawartości glukozy we krwi poniżej wartości, które są bezpieczne z punktu widzenia funkcjonowania mózgu. Jak już wspomniałem, praktycznie wszystkie narządy naszych organizmów potrafią czerpać energię z innych, niż glukoza, substancji. Mózg jednak jest tu wyjątkiem i nie potrafi całkowicie przestawić się na spalanie tychże innych substancji (ciał ketonowych). Przypomnę, że szacuje się, że około 30% energii nasze mózgi muszą czerpać ze spalania glukozy. A skoro tak, to dziwić nie może, że ewolucja wyposażyła nas właśnie w uczucie głodu. Głód ma jedną podstawowa funkcję – zmusza osobnika do przestawienia bieżącego działania na poszukiwanie żywności. Nasi przodkowie więc, nękani głodem, odkładali obłupywanie krzemieni, „uciążliwą” pracę nad reprodukcją, zabawę, czy też błogie nic nierobienie i wysiłki swe kierowali ku zdobyciu pożywienia. Wtedy albo przystępowali do kamiennego stołu (raczej posadzki) z uprzednio upolowanym mamutem, albo ganiali z oszczepami za rybkami, bywało też, że siadali zadowoleni pod jakimś drzewem rodzącym te, czy inne orzechy i czekali, aż im coś z nieba spadnie, a czasem pod innym drzewkiem objadali się podfermentowanymi jabłkami lub śliwkami. Z oczywistych względów wymieniłem tu tylko kilka z kilkuset możliwości, ale jedno jest pewne, wśród tychże możliwości nie było Snickersa. I całe szczęście. Całe szczęście dla naszych przodków. Oczywiście, najszybszym sposobem na dostarczenie mózgowi glukozy, jest, poza kroplówką, zjedzenie czegoś, co ma w sobie spory ładunek węglowodanów. Stąd wersja ze śliwkami i jabłkami była dla przodków w sytuacji skrajnego głodu dość atrakcyjna. Jest tak dlatego, że węglowodany, zwłaszcza te prostsze, bardzo łatwo transformowane są do glukozy i dość szybko podnoszą jej poziom we krwi. OK, więc podfermentowane śliwki, albo jeszcze lepiej winogrona, były i milion lat temu niezłą metodą na głoda. Po ich zjedzeniu poziom glukozy rósł sobie we krwi dość niezwłocznie, szybko osiągając wartości dla mózgu wystarczające, a nawet je przekraczające. Gdy przypadkiem ilość winogron była duża (lub gdy stopień ich sfermentowania, a więc przetworzenia cukrów w alkohol, był niski) i gdy wskutek tego poziom glukozy rósł do wartości zbyt dużych, zagrażających prawidłowemu funkcjonowaniu organizmu, wtedy do akcji wkraczała trzustka. Trzustka w takich sytuacjach reaguje natychmiast, „wstrzykując” do krwioobiegu stosowną ilość insuliny, która to z kolei niejako wciska glukozę do niektórych komórek naszych organizmów (do większości, gdy idzie o masę), obniżając w ten sposób poziom glukozy we krwi do właściwego. U zdrowego i normalnie (a więc tak, jak przez miliony lat przed rewolucją neolityczna) odżywiającego się człowieka mechanizm ten działa wyśmienicie. I dobrze, bo inaczej nigdy be mnie nie było na świcie. Ani Ciebie. Trzeba tu koniecznie wspomnieć, że taki głodny przodek wcale nie musiał szukać śliwek ani innych ówczesnych „słodkości”. Równie dobrze (i to czynił najczęściej), mógł zjeść kawałek tego mamuta, tę rybkę, orzecha, migdała, jajo flaminga, albo coś wegetariańskiego, czyli jakieś jadalne zielsko. A to dlatego, że, o ile w tychże pokarmach cukrów na ogół nie ma wcale (poza niestrawną celulozą i niewielką ilością prostszych cukrów w zielsku), to nie stanowiło to dla niego problemu, bo miał już, szczęściarz, wątrobę. A wątroba, to genialny wynalazek ewolucji, który może prawie wszystko. Może też, z dostarczonych z trawienia tłuszczów i białek, wyprodukować glukozę, i to w takiej ilości, jaka jest mózgowi koniecznie niezbędna do funkcjonowania (i jaka powoduje, że uczucie głodu zanika). Dzieje się to nieco wolniej, niż w przypadku zaspakajania głodu owocami, ale nie tak wolno, by było nieskuteczne. I zdaje się, że była to wersja przez wiele pradawnych ludów preferowana. Dobrze, wiemy już, jak to przez miliony lat bywało z tym głodem. Bardzo ważna jest tu jedna uwaga. Otóż, o ile pożywieniem przodka nie był bardzo słodki (zawierający w miąższu bardzo dużo cukrów) i niesfermentowany owoc, to poziom, do którego rosło po posiłku stężenie glukozy we krwi, nie był jakiś szaleńczo wysoki, a odpowiedź trzustki potrafiła ów poziom skutecznie normować. Ważne jest również to, że nasz przodek nie mógł w sytuacji głodu zjeść makaronu, ryżu, chleba ze sklepu, cukru białego kryształ, karmelowca ani Snickersa. A my, niestety, możemy. Dlaczego niestety? A, to już w następnym wpisie. A tak na marginesie – co niektórych może zdziwić, że tak uparcie podkreślałem tu, ze owoce, po jakie sięgał nasz zacny przodek, były sfermentowane. Cóż, ostatnie badania dowodzą, że jednak często były. Okazuje się, że zapach alkoholu był tym, co pozwalał przodkowi na wstępne rozróżnienie owocu jadalnego od trującego. To oczywiście nie kwestia intelektu przodka, a raczej inteligencji ewolucji, rzecz jasna. Ale faktem jest, że przodek obwąchiwał każdy niemal owoc i jeśli wyczuwał zapach alkoholu, wtedy „uznawał” że owoc był lub jest nadal zamieszkiwany przez drożdże, a skoro one żyją, to znaczy… że my tez możemy?  No, choć zabrzmiało to jakoś znajomo i filmowo, to właśnie o to chodziło. Sfermentowany owoc nie mógł zawierać substancji toksycznych (bo nie przeżyłyby drożdże), a na dodatek był w jakimś stopniu zdezynfekowany alkoholem. I okazuje się, że ludzie bardziej, niż jakiekolwiek inne zwierzęta, wykorzystywali ten mechanizm (ja tam się trochę nie dziwię ). I stąd też u ludzi wyjątkowe możliwości wątroby (ach, ta wątroba nasza kochana) w zakresie wytwarzania enzymu odpowiedzialnego za metabolizowanie alkoholu etylowego (dehydrogenazy alkoholowej). Do poczytania wkrótce. Ja_K. Projekt marki Patrizia Aryton „Jesteś idealna, kiedy jesteś sobą” powraca już po raz piąty! – Wychodzimy z założenia, że prawdziwe piękno kryje się w duszy, a ubranie jest jedynie dopełnieniem całości. Jesteśmy niezwykle podekscytowani, że możemy budować taki projekt, łączyć ze sobą i poznawać tak Uchodźca ma być słaby, nieporadny, zagubiony i pozbawiony sprawczości – wtedy chcemy wyciągnąć do niego rękę. Ma sobie nie radzić, potrzebować naszej pomocy, a wisienką na torcie jest wdzięczność. W takim ustawieniu to pomagający decyduje, wie lepiej, jest na pozycji uprzywilejowanej. Ten, któremu się pomaga, musi się dostosować, jest w pułapce, w której „obklejają” go oczekiwania. O tym, dlaczego tak ochoczo pomagamy matkom z dziećmi, czy naprawdę singielki w czasie wojny mają gorzej i co zobaczymy w lustrze, gdy przyjrzymy się temu, jak pomagamy, porozmawiałam z dr Martą Pietrusińską – doktorem nauk społecznych w dziedzinie pedagogiki i socjolożką z Uniwersytetu Warszawskiego. Alicja Cembrowska: Od jakiegoś czasu w mediach pojawiają się dość szumne nagłówki, że bezdzietne singielki są najszczęśliwszą grupą społeczną. Wniosek pochodzi z badań doktora Paula Dolana z London School of Economics. Faktycznie kobietom bywa lepiej bez dzieci i męża? Dr Marta Pietrusińska: To zależy oczywiście od kultury, o której mówimy, chociaż rzeczywiście jest tak, że od kilku, nawet już od 10 lat, widzimy pewne przemiany, w tym jak są tworzone lub właśnie jak nie są tworzone rodziny. W Polsce te przemiany zachodzą trochę później, ale można zauważyć, że kobiety coraz częściej wybierają bycie singielką, chociaż nie powiedziałabym, że jest to w 100 procentach ich wybór, bo wynika z trzech podstawowych powodów. Zamieniam się w słuch, co to za powody. Po pierwsze w ostatnich czasach mówimy o kryzysie męskości i on jest dość widoczny. Jednym z takich powodów rezygnacji z wejścia w związek jest to, że kobiety, również w Polsce, są coraz częściej lepiej wykształcone niż mężczyźni i już coraz częściej lepiej od nich zarabiają, a dodatkowo pełnią wiele ról społecznych. Zaburza to konserwatywne podejście, że tradycyjną rolą mężczyzny jest utrzymanie rodziny. Dla niektórych to, że kobieta zarabia lepiej, jest problemem – tutaj mam na myśli głównie klasę średnią i wyższą, chociaż zdarza się też, że w klasie ludowej również jest tak, że to kobiety lepiej radzą sobie finansowo. I to rzeczywiście dość utrudnia bycie w związkach. Mężczyźni cały czas nie są jeszcze nauczeni partnerstwa. Co ciekawe, badania pokazują, że kobiety szybciej się usamodzielniają, szybciej opuszczają domy rodzinne i to jest bardzo znaczący aspekt, bo mężczyzn, którzy do trzydziestki czy nawet czterdziestki mieszkają z rodzicami i zajmują się nimi matki, kobiety raczej nie wybierają. Nie chcą być w „trudnym związku”, gdy one są niezależne, a mężczyźni dopiero do tego dojrzewają. A drugi powód? Druga sprawa to oczywiście znowu jest pewnego rodzaju wybór, ale też nie tak zupełnie, bo jest on podyktowany mocnymi czynnikami zewnętrznymi – po prostu coraz trudniej jest mieć dzieci, ale i ta przemiana ma dwa aspekty. Jeden jest pozytywny, czyli zaczynamy mówić wprost, że macierzyństwo nie definiuje kobiety. Rzeczywiście w Polsce to cały czas kwestia bardzo dyskutowana i mocno w nas siedzi, że macierzyństwo definiuje kobiecość. Gdy kobiety nie mają dzieci, są wprost pytane, dlaczego i bywa, że nie są uznawane za pełnowartościowe osoby. Na szczęście i tutaj widać pewne przemiany i małymi kroczkami odwracamy tę narrację. Każdy powinien móc otwarcie przyznać, że nie ma dzieci, bo nie potrzebuje ich do szczęścia, bo woli wybrać karierę, nie czuje, że chce być rodzicem. Kolejna rzecz – tutaj dochodzę do tej negatywnej strony tych przemian. Polskie kobiety boją się mieć dzieci. Mają za to bardzo dużo powodów do tego strachu. Sprawa z tak zwanym Trybunałem Konstytucyjnym z 2020 roku i wyrok dotyczący aborcji sprawiły, że dzieci rodzi się mniej. I to wynika z danych, widać w statystykach, że z roku na rok w Polsce jest coraz mniej urodzeń. Nie jest to jedynie efekt restrykcyjnego prawa aborcyjnego, ale też braku zabezpieczenia społecznego – nadal jest tak, że nie ma żłobków, dostęp do przedszkoli jest ograniczony, a kobieta, która zachodzi w ciążę, ma później trudniej na rynku pracy. Dlatego część kobiet świadomie podejmuje decyzję o życiu singielki, a część nie może znaleźć odpowiedniego partnera. Pora wyłączyć hierarchizowanie cierpienia i określanie go swoją miarą. Każdy człowiek zasługuje na wsparcie i pomoc Czyli to nie jest tak, że singielki żyją jak pączki w maśle i niczym się nie przejmują – wszak omijają je problemy związkowe i związane z dziećmi? Myślę, że badania, które określają je najszczęśliwszymi, jednak zawierają w sobie to, że ta grupa jest odciążona od trudów bycia matką, bo powiedzmy to wprost – to bardzo trudna rola społeczna i o tym też się coraz więcej mówi. Bycie w związku, tym bardziej w czasach kryzysu męskości, to też wcale nie jest taka prosta sprawa. Bo jak dogadać się z kimś, kto został wychowany, że jako mężczyzna musi zarabiać więcej, utrzymywać dom i niejako „zarządzać” życiem rodzinnym? Jeżeli będziemy badać osoby, które są w takich związkach, mają dzieci i porównamy je do singielek, to wyniki nie są zadziwiające, ale to też nie oznacza, że te kobiety są ot tak szczęśliwe. Bycie singielką nie zawsze jest wyborem, nieraz to „ucieczka do przodu”, czyli podejmuję decyzję o przyszłości na postawie warunków, które mam teraz. Ciekawa natomiast jestem, jak rozkłada się to w związkach nieheteronormatywnych – mam podejrzenia, że zauważylibyśmy tam odwrotny trend. Prawdopodobnie więcej kobiet decyduje się wchodzić i mówić o swoich związkach z drugą kobietą i przez to zmniejsza się liczba singielek, bo jest większa zgoda społeczna na bycie w takiej relacji. Prawda też jest taka, że kiedyś kobieta musiała mieć rodzinę – zapewniało jej to przetrwanie, a nawet przeżycie. Teraz radzimy sobie bez męża i dzieci. Byłabym ostrożna z taką tezą – w sensie ekonomicznym to jak najbardziej kobieta teraz nie potrzebuje mężczyzny, który będzie ją utrzymywał, ale tak już było w latach 50. i 60. Tak naprawdę od czasu II wojny światowej, gdy mężczyźni poszli na front, a kobiety weszły do fabryk i zaczęły pracować, obserwujemy te przemiany. Oczywiście teraz jesteśmy dużo, dużo dalej – skupię się na Polsce, bo jednak na świecie jest z tym różnie, ale w naszym kraju widać, że coraz więcej kobiet ma wyższe wykształcenie, a mimo to i tak dalej nie zarabiają lepiej niż mężczyźni na tych samych stanowiskach. Nie zmienia to faktu, że kobieta może sobie pozwolić na singielstwo – w dużych miastach nie jest to problemem, trochę gorzej wygląda to w mniejszych miejscowościach – tam nadal rozbrzmiewają głośne pytania o męża i dzieci, o to, kiedy kobieta wywiąże się ze swojej roli społecznej. Dlatego podzieliłabym singielki na te, które rzeczywiście wybierają taki styl życia, i na te, które są do niego zmuszone. Kilka miesięcy temu tysiące singielek za naszą wschodnią granicą obudziło się w kraju objętym wojną. W „Wysokich Obcasach” pojawił się niedawno artykuł z mocną tezą: singielki w czasie wojny mają trudniej. Mają? Jeżeli mówimy o ukraińskich singielkach, to trzeba zacząć od przemian, o których przed chwilą rozmawiałyśmy – w Ukrainie postępują one jeszcze wolniej niż u nas. Wydaje mi się jednak, że kobiety w czasie wojny, nieważne czy są singielkami, czy są mężatkami, mają tendencje do siostrzeństwa i to jest coś, co się dzieje, niezależnie od ich statusu. I to również pojawiło się w tym artykule – że dwie singielki zamieszkały razem i się wspierały. Z drugiej strony można powiedzieć, że skoro nie ma się partnera, to nie trzeba się martwić, że on na przykład zginie na wojnie czy zostanie wzięty do wojska, ale przecież singielki mają ojców, braci, przyjaciół… Dlatego uważam, że tutaj nie ma różnicy. Ale i tak są osoby, którym pomagamy chętniej… Tak jest i tutaj trzeba to powiedzieć – najbardziej ujmującą za serce osobą, której będziemy chcieli pomagać, jest matka z małym dzieckiem. Na samym początku wojny, kiedy już zaczęli przyjeżdżać na granice pierwsi ludzie, były robione listy, kto i kogo może przyjąć – najczęściej wskazywano na kobiety z dziećmi, a nie singielki czy osoby starsze. Może właśnie tak naprawdę najbardziej chcemy pomagać po prostu dzieciom, a że są one z matkami, to i one się załapują? Podobnie jest, gdy chodzi w ogóle o pomoc humanitarną – tutaj też od razu zaczynają działać stereotypy i najpierw pomoc dostaną matki z dziećmi, potem osoby starsze, następnie kobiety i dopiero mężczyźni. Ale to znowu ma dodatkowy wymiar, bo jednak łatwiej jest uciekać samemu niż z dziećmi. Ja na przykład przyjęłam do swojego domu singielkę, która przyjechała do Polski z siostrą i jej synem. Siostra jest obecnie w Niemczech, nadal nie może znaleźć pracy i musiała wybrać miejsce, kierując się szkołą dziecka. Z kolei singielka bez problemu w kilka tygodni znalazła pracę w Danii. W polskiej narracji uchodźcami muszą być osoby niesamodzielne, które sobie nie radzą, a jednak singielki kojarzone są z paniami z dużych miast, które odnoszą sukcesy i są niezależne. To nie pasuje do obrazu uchodźczyni, my chcemy bezradną osobę, którą my – jako wybawiciele – się zaopiekujemy. Myśli pani, że to jest kwestia samego dziecka czy raczej relacji matka-dziecko, którą gloryfikujemy, mówimy, że to najważniejsza relacja w naszym życiu? Głównie chodzi o dziecko, ale matka jest nieodłączną częścią tego obrazu. Jest takie określenie „małoletni bez opieki”, czyli takie dziecko, które jest uchodźcą bez opiekunów prawnych, ucieka samo. Rzadziej się o nich mówi, dominuje raczej przedstawienie matki z dzieckiem. I jest to związane z wiarą katolicką. Analizowałam kiedyś książki dla dzieci i to, w jaki sposób się prezentuje ten temat – tak, były tam ilustracje nawiązujące do Matki Boskiej z Jezusem. Mamy w polskiej świadomości poczucie, że matka z dzieckiem to ktoś, kto potrzebuje pomocy. Ta figura jest bardzo mocno sklejona i ciężko to rozdzielić – trudno określić, komu wtedy tak naprawdę pomagamy. Matce czy dziecku? W tym aspekcie młodym singielkom trudniej uzyskać pomoc, ale i tak „mają lepiej” w zestawieniu z jeszcze inną grupą – samotnymi kobietami po 60., 70. czy 80. roku życia. W przestrzeni zakupowej HelloZdrowie znajdziesz produkty polecane przez naszą redakcję: Odporność, Good Aging, Energia, Mama, Beauty Wimin Zestaw z myślą o dziecku, 30 saszetek 139,00 zł Mama WIMIN Myślę o dziecku, 30 kaps. 59,00 zł Odporność, Good Aging Naturell Witamina D 1000mg, 365 tabletek 70,00 zł Mama Naturell Folian Forte, 30 tabletek 14,25 zł Good Aging, Beauty WIMIN Zdrowy blask, 30 kaps. 59,00 zł W polskiej narracji uchodźcami muszą być osoby niesamodzielne, które sobie nie radzą. Najchętniej pomagamy dzieciom, ale matka jest nieodłączną częścią tego obrazu. Jest to związane z wiarą katolicką Nie da się jednak pominąć masowego zrywu. Polacy ruszyli do pomagania. Dlaczego tak chętnie wyciągnęliśmy rękę do Ukraińców? Daleka jestem od myślenia, że ludzie są po prostu altruistyczni. To, co się wydarzyło, w dużej mierze było reakcją na stres, próbą odzyskania sprawczości. To jest takie trochę myślenie magiczne: jeżeli ja teraz komuś pomogę, to jak przyjdzie wojna do Polski, to i mi ktoś pomoże. To „wybieranie”, komu pomagam, a komu nie, było widoczne w pierwszych dniach wojny. Wartościowanie, kto ma lepiej, kto ma gorzej, przypomniało mi sytuację pandemiczną, gdy wszyscy musieliśmy siedzieć w domach… Robiłam na ten temat projekt badawczy z koleżankami z uczelni. Zapytałyśmy kobiety z Uniwersytetu Warszawskiego – pracownice naukowe, jak i panie pracujące w administracji – o ich doświadczenia. I w wywiadach, i badaniach ankietowych wyszło, że według wszystkich najgorzej w czasie pandemii mieli rodzice – to oni musieli przejąć funkcje opiekuńcze i edukacyjne szkół, a do tego musieli pracować. Najwięcej jednak spraw związanych z opieką nad dziećmi spadło na kobiety i to niezależnie jak wysoko wykształcone. I co ciekawe – badanie ujawniło też moc patriarchatu w takich najmniejszych szczegółach. Jeżeli w domu było biurko, to pracował przy nim mężczyzna, a kobieta… miała miejsce w kuchni. Singielkom w czasie pandemii szybko udało się, dzięki internetowi, nawiązać relacje, budować grupy wsparcia, odbywać spotkania online, bo miały na to więcej czasu. I to też potwierdziły badania. Dodam, że obydwie grupy – i singielki, i rodzice – w ankietach wskazywały, że to ci drudzy mieli najtrudniej w czasie izolacji. Mimo wszystko nie przemawia do mnie licytacja, kto ma gorzej. Tym bardziej w kontekście wojny, bo przecież jest to wydarzenie traumatyczne dla każdego i denerwuje mnie, że często pomija się w tym wszystkim mężczyzn, którzy przecież wcale nie dostają nagle magicznych mocy. Też się boją, martwią, stresują, cierpią… Jak najbardziej – też tak uważam. Od wielu lat działam w obszarze pracy na rzecz osób z doświadczeniem migracyjnym i zanim rozpoczęła się wojna, to pracowałam przy granicy polsko-białoruskiej. Intensywnie działaliśmy, żeby pokazać, że nieważne, czy to jest młody, silny mężczyzna, czy małe dziecko – w lesie każdy z nich potrzebuje tego samego. Wiek nie ma tutaj znaczenia. Oczywiście dziecko będzie mniej sprawcze w przeżyciu niż dorosły, bo nie jest sobie w stanie poradzić na podstawowym poziomie – mówimy tutaj o takich małych dzieciach, które są zależne od opiekunów. Jednak na poziomie wartości to wojna i prześladowanie, stan zagrożenia życia są traumatyczne dla każdego. Każdy jest głodny, każdy się boi wybuchu bomb, każdy się martwi o życie swoje i najbliższych. Niektórzy mają kompetencje czy doświadczenia, które pozwalają im przez to łatwiej przejść, ale jest to dość rzadkie. Jeśli chodzi o migracje uchodźcze, w sytuacji, gdy trzeba uciekać ze swojego kraju, to badania wskazują, że dzieci dużo szybciej się integrują niż dorośli. Więc teraz można powiedzieć, że o ile dziecku trudniej sobie poradzić z samym doświadczeniem, na przykład wojny, bo nie ma kompetencji poznawczych i emocjonalnych, to aklimatyzowanie się w nowym kraju przychodzi mu łatwiej niż osobie dorosłej. Byłam ostatnio na spektaklu „Odpowiedzialność” w Teatrze Powszechnym w Warszawie i tam również zestawiono sytuację na granicy z Białorusią i na granicy z Ukrainą. Padło tam mocne pytanie – jak to jest, że słyszymy płacz dziecka z Mariupola, a nie słyszymy płaczu dziecka z Aleppo? To jest bardzo proste. Dziecko z Aleppo ma inny kolor skóry. Moja koleżanka, która pracowała na granicy polsko-ukraińskiej i polsko-białoruskiej, długo nie mogła zrozumieć, jak to możliwe, że na granicy polsko-ukraińskiej funkcjonariusz policji zadowolony i cały w skowronkach rozdaje dzieciom ciasteczka i czekoladki, a na granicy polsko-białoruskiej dokładnie takie samo dziecko, tylko o trochę ciemniejszym kolorze skóry, bez mrugnięcia okiem wypycha do lasu. To się dzieje. Sytuacje na tych dwóch granicach bardzo pokazały, że my w Polsce jesteśmy rasistami. Wychodzi na to, że w tym pomaganiu moglibyśmy przeglądać się jak w lustrze… W ostatnich miesiącach ujawniło się dużo naszych pozytywnych cech narodowych, ale i niestety dużo negatywnych. Dużą rolę odegrała w tym polityka: państwo straszyło nas, że pomaganie ludziom na granicy polsko-białoruskiej jest nielegalne. Nie jest prawdą, że za podanie komuś butelki z wodą można pójść do więzienia. Ostatnio studentka Uniwersytetu Warszawskiego została zatrzymana na 72 godziny, potem chciano ją wsadzić do aresztu tylko za to, że czekała w samochodzie na grupę, która wracała z interwencji. Teraz dziewczyna ma sprawę i grozi jej 8 lat za przemyt ludzi. Nie dziwię się, że takie historie zatrzymały Polaków w pomaganiu uchodźcom na granicy polsko-białoruskiej. Gloryfikowano natomiast wszystkie osoby, które działały na granicy polsko-ukraińskiej. Dlaczego? Bo rząd by sobie nie poradził bez tej pomocy. Bez Polek i Polaków, którzy się zmobilizowali, mielibyśmy do czynienia z ogromną katastrofą humanitarną. Wrócę jednak jeszcze do rasizmu, ponieważ on ujawnił się też na granicy polsko-ukraińskiej. Bezpośrednio uczestniczyłam w sytuacji, gdy oczekiwaliśmy na Dworcu Zachodnim na pociąg ze Lwowa. Były to pierwsze dni wojny. Z wagonów wysiadła grupa studentów z krajów afrykańskich. Potrzebowali miejsca przez kilka, kilkanaście dni, żeby się skontaktować ze swoimi ambasadami, ponieważ w Ukrainie tych ambasad nie ma. Pociąg przyjechał o 2 w nocy. Jak zaczęli wysiadać z niego ludzie, to na własne oczy widziałam, jak kilkanaście osób, jak zobaczyło, że ma przyjąć do domu kogoś o ciemnym kolorze skóry, to się odwróciło na pięcie i poszli powiedzieć, że ich nie wezmą. Łatwiej nam przyjąć kobietę podobną do nas, najlepiej jeszcze z małym dzieckiem, niż afrykańskiego studenta. Mimo że ten student pomieszkałby kilka dni i wyjechał. I też patrząc na ekonomiczne względy – byłby mniejszym obciążeniem, bo potrzebuje mniej wsparcia. Nie ma tutaj logicznego wytłumaczenia. Takie nagłe pomaganie często ma niewiele wspólnego z logiką. Kilka dni po wybuchu wojny pod granicą zaczęły rosnąć sterty śmieci, ludzie „obdarowywali” uchodźców niepotrzebnymi ciuchami z dna szafy, a środowiska pomocowe zaczęły załamywać ręce. Pomaganie wcale nie jest prostą sprawą. Ludzie, którzy zajmują się tym od lat, tym bardziej mam na myśli wspieranie grup mniejszościowych, mówią, że żeby dobrze pomagać, to trzeba być specjalistą i że naprawdę nie warto się za to brać, gdy nie ma się tego dobrze przemyślanego. Wracamy do pytania, dlaczego pomagamy… Tak, bo bardzo dużo osób rzuciło się do pomagania, ponieważ wydarzyło się coś bardzo złego, nad czym nie mieliśmy kontroli. Więc tok myślenia jest taki: jeżeli zacznę jakoś działać, coś robić, stanę na tym dworcu albo będę rozdawać zupę, przyjmę kogoś do domu, oddam wór ubrań i zrobię przelew, to odzyskam sprawczość – tak nam się wydaje, bo przecież nie jesteśmy w stanie kontrolować wojny w Ukrainie. To właśnie złudne poczucie kontroli sprawiło, że ludzie zaczęli pomagać kompulsywnie. Znam przypadki, gdy ktoś rzucił pracę, żeby cały swój czas poświęcić na pomaganie uchodźcom z Ukrainy. Dlatego trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie: dlaczego ja pomagam? Czy robię to, żeby sobie coś załatwić, czy w centrum tego pomagania jest ta osoba, której pomagam? Pomagam komuś czy może sobie? Właśnie w tym rzecz. Dlatego w grupach, które zajmują się tym profesjonalnie, unikamy słowa „pomaganie”. Zastępujemy je słowem „wspieranie”, bo to pokazuje, że w centrum ma być ta osoba, która doświadcza od nas tego wsparcia, ale to ona decyduje, czego chce i potrzebuje, a czego nie. Coraz częściej się pojawia i będzie się niestety pojawiać przekaz, że Ukraińcy są niewdzięczni, że coś im się nie podoba, że się oburzają, gdy dostają stare ubrania. Przecież my im daliśmy i powinni być tacy wdzięczni. Dlatego to, co zrobił rząd – danie 40 zł polskim rodzinom, które przyjęły osoby uchodźcze, było po prostu karygodnym błędem. Skrytykowały to niemal wszystkie organizacje pozarządowe pracujące w obszarze migracji. Te pieniądze trzeba było dać uchodźcom i uchodźczyniom – to oni mogliby się ewentualnie umawiać, że będą płacić tym rodzinom, u których mieszkają. To nie tylko odebrało sprawczość i uzależniło przyjezdnych od gospodarzy, ale sprzyjało też patologiom. Skala nie była bardzo duża, ale dochodziło do czegoś, co można nazwać handlem ludźmi. Niestety też spotkałam się z tym żądaniem wdzięczności od uchodźców. I to w przypadku dzieci – że to właśnie najmłodsi z Ukrainy są niewdzięczni. Było takie założenie, że dzieci ukraińskie powinny być dozgonnie wdzięczne, bo dostały wyprawki do szkoły i w ogóle zostały przyjęte do szkół. A potem ujawniła się złość tych dzieci, nazywa się je niegrzecznymi. Ktoś się dziwi? Im się zmieniło całe życie, musiały zostawić swoich przyjaciół, wyjechać do innego kraju, rzucić wszystko, pożegnać się z tatą, wujkiem, dziadkiem. A my każemy im cieszyć się z plecaczka? Przecież to jest absurd! Jak można w ogóle tego wymagać? Mam wrażenie, że w niektórych Polakach narosło poczucie niesprawiedliwości. W ostatnich dniach kilka razy usłyszałam hasło: my nie mamy, a im rozdajemy, oni dostają wszystko, a zwykły Polak ledwo wiąże koniec z końcem. Przy takich dużych kryzysach humanitarnych jest kilka faz i muszę powiedzieć, że jako Polska naprawdę przeszliśmy je w pozytywny sposób. Pierwsza faza to jest oczywiście faza szoku, ale zaraz potem zaczyna się tak zwany miesiąc miodowy, euforia. Działamy, pomagamy, organizujemy się, coś robimy i to szybko zaspokaja te pierwsze potrzeby, więc niemal od razu widzimy efekty naszych działań. Przyjeżdża mama z dzieckiem i nie ma wózka? Załatwiamy w kilka godzin. To euforia, że jesteśmy sprawczy, ale im dłużej taki kryzys trwa, tym pojawia się więcej wyzwań, na które już nie ma takiej łatwej i szybkiej odpowiedzi. Pojawiają się problemy z integracją, wątpliwości, bo ludzie z Ukrainy mieli przecież tylko na chwilę przyjechać, a oni już 5. miesiąc tutaj są i nie wiadomo, kiedy wyjadą, żłobki i przedszkola są przepełnione, a jeszcze na tych ludzi idą takie pieniądze… Pojawiają się frustracja i zmęczenie. Nie bez znaczenia jest też kontekst relacji polsko-ukraińskich. Do 24 lutego Ukraińcy byli jedną z bardziej dyskryminowanych grup migranckich. Zaszłości historyczne były podgrzewane po obu stronach, a i Ukraińcy, kształtując swoją nową tożsamość narodową, oprócz kreowania wroga w Rosjanach, podkreślali, że Polacy też nie zawsze byli tacy super, przypominali: „my byliśmy przez wieki chłopami, a oni panami”. A w Polsce wiadomo: Wołyń. Teraz dodatkowo te nastroje podkręcają rosyjskie trolle. Przed wojną nasze wyobrażenie o Ukraińcach lokowało się w panach z budowy, paniach sprzątających czy pracownicach seksualnych – były to takie najmocniejsze obszary stereotypów. A wojna wykreowała nam wspólnego wroga, stereotypy na chwilę schowały się za mgłą. Ale właśnie – tylko schowały. W grupach, które zajmują się tym profesjonalnie, unikamy słowa „pomaganie”. Zastępujemy je słowem „wspieranie”, bo to pokazuje, że w centrum ma być ta osoba, która doświadcza od nas tego wsparcia, ale to ona decyduje, czego chce i potrzebuje, a czego nie Tych wszystkich kontekstów raczej nie wyłapie ktoś bez specjalistycznej wiedzy. Pracując z osobami z doświadczeniem migracyjnym, bardzo zwracamy uwagę na ich stan psychiczny, bo oni też są trochę w pułapce. Naprawdę uchodźcy uważają, że powinni być wdzięczni i się nie dziwią, że Polacy tego oczekują. I nie mówię tylko o osobach z Ukrainy, tylko o wszystkich, którzy są u nas dłużej, więc wiedzą, że Polacy oczekują tej wdzięczności. Ale ci ludzie mają też oczy i uszy. Wiedzą o stereotypach i doświadczają tego, co w Polsce nie działa. Jednak przez oczekiwanie tej wdzięczności wolą nie mówić, co im nie pasuje. Boją się hejtu i posądzenia o to, że nie doceniają tego, co dostają. A zapewniam, że dużo rzeczy w obszarze związanym z integracją czy polityką migracyjną w Polsce nie działa. Wspomniała pani o trollach. Mam wrażenie, że coraz więcej Polaków ulega tej nakręcanej w sieci narracji antyukraińskiej. To się dzieje i będzie się działo. Obecna sytuacja ekonomiczna w Polsce jeszcze to ułatwia. Już się mówi, że „to przez Ukraińców, u nich jest wojna, a u nas wszystko drożeje – prąd, gaz, benzyna” i że „przecież mogliby oddać Putinowi ten kawałek ziemi, wszyscy mielibyśmy spokój, a oni dalej się o to tłuką”. Jest szansa, że w obliczu takich wyzwań uda nam się podtrzymać dobre relacje z Ukrainą i pomóc w asymilacji tych, którzy postanowią zostać w Polsce? W szkołach na pewno czeka nas wielkie pole bitwy. Za kilka tygodni dowiemy się, czy uda się osoby z Ukrainy zintegrować, czy dojdzie do ogromnej dyskryminacji. Niestety obawiam się, że to się nie uda. Po pierwsze dlatego, że nauczyciele zostawiali pozostawieni sami sobie. Na poziomie rządowym nie zrobiono praktycznie nic, wszystko zostało zrzucone na samorządy. A praca w środowisku wielokulturowym jest naprawdę bardzo trudna. I zaczyna się od samego siebie, trzeba z każdej strony obejrzeć drzemiące w nas stereotypy, dowiedzieć się, jak reagujemy na pewne sytuacje, żeby też zacząć zauważać swoje zachowania. A my mamy wkurzone, zagubione dzieci i nauczycieli, którzy nie dostali żadnej pomocy. Za chwilę przyjdzie im pracować z ofiarami traum, które wcale nie garną się do integrowania, mają stany lękowe, depresję, zespół stresu pourazowego. Rokowania nie są dobre. Jak zatem pomagać, żeby nie szkodzić? Jeżeli chce się pomagać, to na początek należy zadać sobie dwa pytania. Najpierw: po co ja chcę to robić? A potem: czy jestem gotowy, żeby rzeczywiście wysłuchać potrzeb drugiej osoby i nie oczekiwać wdzięczności? Wspieranie to gotowość do wysłuchania też tych rzeczy, które wcale mi się nie spodobają. I dodam jeszcze, że pora wyłączyć hierarchizowanie cierpienia i określanie go swoją miarą. Każdy człowiek zasługuje na wsparcie i pomoc. Marta Pietrusińska – doktor nauk społecznych w dziedzinie pedagogiki, socjolożka specjalizująca się w wielokulturowości/międzykulturowości oraz edukacji obywatelskiej. Zajmuje się przede wszystkim zagadnienia związanymi z europejskim islamem w kontekście obywatelskości muzułmanów, migracji, integracji uchodźców i imigrantów na poziomie lokalnym. Od 2008 roku współpracuje z organizacjami pozarządowymi działającymi na rzecz integracji migrantów w Polsce oraz podnoszenia jakości edukacji obywatelskiej (Fundacja Civis Polonus, SINTAR, Fundacja dla Wolności, CIM). Obecnie pracuje, uczy i prowadzi badania na Wydziale Pedagogicznym Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka książki „Czy muzułmanin może być dobrym obywatelem? Postawy obywatelskie młodych muzułmanów z Polski, Turcji i Wielkiej Brytanii”. Zobacz także
W dzisiejszym świecie pory jedzenia rzadko wyznaczane są przez głód. Jemy nawykowo, dla towarzystwa, żeby się pocieszyć, z nudów. Tymczasem, jak ostrzegają naukowcy z Cornell University, przyjmowanie pokarmów, gdy nie jest się głodnym jest niekorzystne dla zdrowia.
Zwierzęta są często głównymi bohaterami wielu filmików ze względu na ich urok i często dziwne zachowanie. Nie chciał dzielić się zyskiem ze swoim wspólnikiem i braćmi. Istna chciwość. Nagranie pokazuje szczeniaka stojącego na kurczaku, który siedzi na pniu drzewa przed stosunkowo wysokim stołem. Dwa kolejne psy stoją w pobliżu i obserwują, co się dzieje. I dobrze, że nie widzą, co robi tam ich brat, inaczej byłoby to bardzo obraźliwe. Znalazł tam szczęście - delektując się jedzeniem, podobno ukrytym przed wszystkimi. Czy można powstrzymać głodnego zwierzaka? Source: Główne zdjęcie:
Nasze ciało powie nam kiedy jest głodne, kiedy potrzebuje snu i odpoczynku, a kiedy przyda mu się dodatkowa porcja ruchu. Ale nie powie nam wprost, że jesteśmy emocjonalnie puści. A kiedy czujemy się emocjonalnie głodni, niezaspokojenie tego rodzaju głodu powoduje uczucie wiecznej tęsknoty, smutku i braku sensu.
Dlaczego jestem ciągle głodny i nie mogę się najeść – jeśli zadajesz sobie to pytanie, sprawdź, co mają z tym wspólnego leptyna, hormon sytości, post Dąbrowskiej i odchudzanie! Głód a poczucie nienasycenia Mówi się, że jemy żeby żyć, a nie żyjemy, żeby jeść. Mieliście kiedyś wrażenie, że u Was jest na odwrót? Że najchętniej jedlibyście ciągle, a porcja, przy której Wasza druga połówka zrezygnowałaby w połowie, wciąż Was nie syci? I nie mówię tu o zwykłym, sporadycznym poczuci głodu. Każdy z nas doświadczył kiedyś dnia, kiedy zjadłby konia z kopytami, a i tak poprawi serniczkiem. Nie mówię też o byciu głodnym na skutek źle zbilansowanej diety. Jeśli bazujemy na produktach wysoko-przetworzonych, nisko-białkowych i ubogich w błonnik, jasne, że możemy być głodni, choć pochłonęliśmy właśnie 1000 kcal. Dziś oddzielmy fizjologiczny głód od poczucia nienasycenia. Głód może pojawić się na skutek za małej ilości spożytych kalorii, zbyt długiej przerwy pomiędzy posiłkami (choć przeceniamy wagę ich ilości dla utraty masy ciała) czy źle zbilansowanej diety. Poczucie nienasycenia to stan, gdy niezależnie od tego, jak dobrze byśmy nie zjedli – i tak nie czujemy satysfakcji. Dlaczego jestem ciągle głodny (i czemu z powodu odchudzania?) Mam nadzieję, że nie macie dość tego przykładu, ale załóżmy, że chcemy schudnąć. Do tego potrzebujemy, oczywiście, deficytu kalorycznego – musimy ciału dostarczać mniej energii, niż potrzebuje. Wtedy, żeby wykonać 100% pracy, będzie musiało „pobrać” brakującą pulę kalorii ze zgromadzonych zapasów. Nie wchodźmy w to, jaką tkankę rozłoży, jak będzie oszczędzało cenne kilodżule i na ile sposobów może doprowadzić to do stagnacji – zerknijcie do artykułów o tym, dlaczego nie mogę schudnąć i załamaniu metabolicznym. Dla nas ważny jest fakt, że będąc w deficycie kalorycznym zawsze narażamy się na ryzyko bycia głodnym. I zauważcie, że ryzyko to jest tym mniejsze, im więcej zapasów mamy. Jeśli mam BMI 30 i zamierzam zrzucić 15 kg – jesteśmy względnie bezpieczni. Jeśli redukuję z 60 kg na 58 kg, będzie już jest ciężej. Znacie to na pewno 😉 Czym jest „hormon sytości”? Dlaczego to, ile mamy zapasów, jest istotne dla poczucia sytości? Tkanka tłuszczowa, której najczęściej chcemy się pozbyć, pełni funkcję zarówno magazynu energii, jak i endokrynną. Produkuje markery zapalne i hormony – w tym naszego głównego gościa, leptynę. To stosunkowo niedawno odkryty związek zwany „hormonem sytości”. U większości osób leptyna funkcjonuje prawidłowo. Jest produkowana przez tkankę tłuszczową w miarę jedzenia posiłku, transportowana do mózgu i tam, w podwzgórzu, daje sygnał do zaprzestania przyjmowania pokarmu – informuje ciało o tym, że mamy wystarczająco dużo składników odżywczych, by przestać jeść. Czujemy sytość. Możemy odłożyć widelec i spokojnie zająć się innymi sprawami do następnego posiłku. Zaburzenia leptyny – i tak źle… Okej, to dlaczego osoby mające otyłość w ogóle jedzą? Pytanie wydaje się absurdalne, ale zastanówmy się przez chwilę. 😉 Skoro mają dużo tkanki tłuszczowej, produkują dużo leptyny. Dużo leptyny – to permanentne poczucie nasycenia. Czemu więc sięgamy po pokarm? Cóż, po pierwsze – jedzenie pełni funkcje społeczne i behawioralne. Jest przyzwyczajeniem. Po drugie – dużo leptyny we krwi nie oznacza, że z automatu poczujemy się najedzeni. Musi ona dotrzeć do odpowiednich receptorów w podwzgórzu i dać im wystarczająco silny sygnał, by rozpocząć efekt domino. I tu zaczynają się schody, bo nasz układ nerwowy ciężko znosi bardzo „wyraziste” bodźce. Na pewno kiedyś weszliście do pomieszczenia, w którym brzydko pachniało – i przeszkadzało Wam to przez pierwszych kilka minut, po czym przyzwyczailiście się. Tak samo działa nasz mózg. Jeśli mamy dużo tkanki tłuszczowej lub często sięgamy po posiłki wysoko-kaloryczne, które wzmagają produkcję leptyny, to nasz mózg jest nią raz po raz „zalewany”… i zaczyna się bronić. Podnosi próg wrażliwości. Dawniej wystarczyło mu trochę leptyny i już czuł się najedzony. Dziś nawet duża ilość nie robi na nim wrażenia. To tak zwana leptynooporność, która przeszkadza osobom z nadwagą – chudnąć. …i tak niedobrze Z drugiej strony, zaburzenia leptyny mogą też dotyczyć osób bardzo szczupłych. Jeśli mamy mało tkanki tłuszczowej, ilość leptyny wytworzona po posiłku nie będzie wystarczająca, żebyśmy się najedli. Organizm, znowu, zaczyna się bronić. Daje mózgowi sygnał, że hej, zapasów mamy malutko, gdyby przydarzyła się klęska głodu, pierwsi padniemy. Może więc warto coś odbudować. Zjeść więcej, przybrać dwa, trzy kilo, tak na wszelki wypadek. Jeśli przeprowadzacie redukcję i w pewnym momencie pojawia się nienasycenie, a po posiłku musicie sięgnąć po coś, choćby i 2 daktyle czy jabłko, możecie podziękować za to leptynie. Chroni nas przed skrajnym wychudzeniem, które zwiększa prawdopodobieństwo… śmierci. Pamiętajmy, że dla naszego ciała głód to wciąż realne zagrożenie. Podobna sytuacja może się przydarzyć osobom, które na diecie schudły bardzo gwałtownie. Robimy post Dąbrowskiej, w 4 tygodnie tracimy 12 kg – a potem pojawia się wilczy apetyt, bo ciało stara się szybko odbudować zapasy. Dlatego moim zdaniem, leptyna jest jednym z najważniejszych hormonów w kontekście kształtowania sylwetki, ważniejszym od insuliny czy hormonów tarczycy. Może nam przeszkadzać na każdym polu. Co robić? 1. Przywróć prawidłową masę ciała. To boli, ale niestety – ani zbyt wysoki, ani zbyt niski poziom tkanki tłuszczowej nie jest zdrowy, podobnie jak nadmierny deficyt kaloryczny. I tutaj w sumie można skończyć temat, bo ciężko powiedzieć z całą pewnością, ile powinniśmy ważyć czy jaki procent tłuszczu jest optymalny dla naszego zdrowia hormonalnego. Można wnioskować, że jeśli pojawiają się zaburzenia leptyny – poziom ten nie jest dobry dla nas obecnie. Nasza sylwetka w dużym stopniu zależy od genów, stylu życia czy aktywności fizycznej. Przyjmuje się, że mało aktywna kobieta może mieć 25-31% tkanki tłuszczowej, mężczyzna – 18-24% (więcej tu). Im więcej mamy aktywności, tym niższy procent możemy utrzymać zachowując względnie zdrowie. Pamiętaj jednak, że indywidualność jest tu ogromna. Warto spojrzeć na swoje ciało z dystansem i sprawdzić, czy nie powinniśmy czegoś zmienić w tym aspekcie. Mówiąc najprościej, jeśli jesteś za chudy – powinieneś przytyć. Jeśli masz nadwagę – schudnąć. Niestety, to jeden z najważniejszych (a czasem najcięższych) warunków do spełnienia. 2. Wysypiaj się. To brzmi banalnie, ale zaburzony rytm dobowy potrafi porządnie nabroić w kontekście apetytu. Im częściej się nie wysypiasz – tym bardziej głodny będziesz. Staraj się zachować higienę snu – śpij od 6 do 8 godzin, w podobnych porach, w ciemnym, umiarkowanie chłodnym pomieszczeniu – w tym względzie, nasza sypialnia powinna przypominać… jaskinię. 3. Nawadniaj się. Zdarza się, że mylimy uczucie głodu – z odwodnieniem. Dlatego wyrób sobie nawyk picia pomiędzy posiłkami. Sięgaj po wodę przede wszystkim, ale nie unikaj herbaty czy kawy… z akcentem na kawę, bo wydaje się hamować apetyt (o kawie więcej przeczytasz tutaj). 4. Nie objadaj się. Nie podjadaj pomiędzy posiłkami i pilnuj przerw – co dotyczy osób z nadwagą i leptynoopornością, ale i tych, którzy leptyny produkują za mało z uwagi na niski poziom tkanki tłuszczowej. Przepraszam, że brzmi to dość agresywnie – wiem, że słysząc słowo „nie”, automatycznie chcemy postąpić na przekór. 😉 Ale zaburzenia leptyny to ciężki kawał chleba i wymagają pewnej dyscypliny. Jeśli jesteś zbyt szczupły i musisz przybrać na masie, aby odzyskać równowagę hormonalną, wciąż – zachowaj dyscyplinę. Jeśli puścisz wodze fantazji i zaczniesz jeść intuicyjnie, nie przepuszczając tego przez żaden racjonalny filtr, możliwe, że Twoje problemy staną się preludium dla napadowego objadania się lub nadwagi, zanim ciało się opamięta. Poczucie nienasycenia może nas zwodzić na manowce. Dlatego staraj się planować. Ułóż dla siebie zbilansowany jadłospis o wyważonej kaloryczności i obserwuj, co się dzieje z Twoim ciałem i zachciankami. Przybieraj na wadze stopniowo. Praca nad hormonami to proces, który trwa – nawet miesiącami. 5. Mądrze wybieraj produkty. Nie tak dawno pisałam o elastycznym podejściu do diety, ale pamiętaj – Twoje menu powinno w większości bazować na produktach nisko-przetworzonych. Stawiaj na łatwe połączenia i nie kombinuj za bardzo 🙂 Kasze, ryże, warzywa, mięso… Dlaczego? Bo takie posiłki mają dużą objętość, a objętość jedzenia będzie jednym z czynników szczególnie istotnych przy generowaniu poczucia sytości. Unikaj tego, czym z doświadczenia wiesz, że się nie najadasz. U jednych będą to owoce (fruktoza syci w mniejszym stopniu), u innych zupy krem (płynna konsystencja bez czegoś „do gryzienia” może dawać mniejszą satysfakcję – „lepkość” i „gęstość” produktów mocno wpływa na poczucie bycia najedzonym). Zadbaj, aby Twoje posiłki były bogate w białko, bo mamy solidne przesłanki, by sądzić, że ono jest najbardziej „sycącym” makroskładnikiem. To samo tyczy się błonnika. Dostarczaj go dużo – z warzyw oraz produktów pełnoziarnistych. W końcu, zapoznaj się z indeksem sytości. To wartość, która informuje nas o tym, na jak długo najemy się konkretnym produktem. Wydaje się, że najbardziej syci nas to, co zawiera stosunkowo mało kalorii w przeliczeniu na masę gotowego produktu. Mówiąc najprościej – jest dużo objętości, mało w tym energii, a dodatkowe punkty przyznajemy za białko i błonnik. I tak, stosunkowo wysoko na liście znajdziemy gotowane ziemniaki, ugotowaną na wodzie owsiankę, popcorn czy pełnoziarnisty makaron. Słabo za to wypada croissant czy pączek. Pamiętaj, stawiaj na prostotę. Zdecydowanie łatwo jest przejeść dużo kalorii z pizzy i ciastek niż z kaszy gryczanej i indyka – o tym, czemu ciężko nam jeść zdrowo, pisałam tu. Nie popadaj jednak w paranoję, dbaj o swoje relacje z jedzeniem i pozwalaj sobie na to, co lubisz. Wyłącznie dawka czyni truciznę. 6. Mądrze jedz. Ostatnia sprawa – temat, który dzisiaj jest traktowany po macoszemu. Liczy się oczywiście to, co zjedz i ile zjesz, ale przy problemach z leptyną równie ważne jest to, jak jesz. Unikaj jedzenia w pośpiechu i przekąszania pomiędzy. Nałóż posiłek na talerz, usiądź przy stole i zjedz go z uważnością (może obok mindfullness powinnismy zacząć mówić o foodfullness ;)). Nie czytaj, nie oglądaj serialu, nie pisz smsów. Wyobraź sobie taką sytuację. Siadasz przy biurku i dostajesz miskę pełną popcornu, który zjadasz. Jak się czujesz? Możliwe, że po kilku garściach uzmysłowisz sobie, że w sumie ani to smaczne, ani ciekawe. A teraz wyobraź sobie, że dostajesz miskę popcornu do filmu. W której sytuacji łatwiej będzie przejeść całą porcję? Dlatego przeznacz 15 minut skupienia na posiłek. Staraj się jeść wolno, dokładnie gryźć i cieszyć się jedzeniem. Jeśli masz na tyle silną wolę, po posiłku wypij szklankę wody i odczekaj kolejny kwadrans, a dopiero potem oceń, czy nadal jesteś głodny. Trickiem, który stosuję z moimi podopiecznymi mającymi problem z poczuciem najedzenia, jest… jedzenie pałeczkami. Serdecznie polecam, szczególnie, jeśli jeszcze tego nie umiesz! Jedzenie pałeczkami od większości Polaków wymaga skupienia i uwagi, pozwala mocno wydłużyć czas jedzenia posiłku… no i bywa zabawne. Zdecydowanie trudniej jest spałaszować miskę ryżu do serialu w ten sposób, niż łyżką! W końcu, przestań się stymulować jedzeniem. Jeśli godzinami przeglądasz strony kulinarne, oglądasz foodbooki na youtube, a Twój instagram to w 90% zdjęcia potraw – będzie Ci ciężej zacząć traktować czynność jedzenia jako coś naturalnego. Zmiana nawyków, niestety, bywa trudna. Sama zauważyłam, że jedzenie posiłków bez rozpraszania się, powoduje, że czasem nawet szkoda mi czasu. Przywrócenie prawidłowej wrażliwości na leptynę może zająć kilkanaście, a czasem nawet kilkadziesiąt miesięcy, więc ważnym jest, żeby w trakcie tej przygody kreować zdrowe przyzwyczajenia – i pozwalać sobie na „coś” do filmu raz na jakiś czas, nie codziennie. Pamiętaj, że zawsze możesz do mnie napisać z pytaniami! Powodzenia! Shifu: Kiedy skupiasz się na walce, kiedy się koncentrujesz – jesteś do bani! (Po skrzywił się). Ale może to być może moja wina. Nie mogę cię szkolić, tak jak szkoliłem tamtą Piątkę. Teraz rozumiem, że jedyne, co do ciebie przemówi – to: to (wyjmuje miskę z knedlami). Po: O, dzięki, bo jestem strasznie głodny! Głód i gniew Połączenie głodu i gniewu to skomplikowana reakcja emocjonalna, będąca wypadkową czynników biologicznych, psychologicznych i środowiskowych, dowodzi nowe badanie opublikowane przez Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne. Jak mówi Jennifer MacCormack z wydziału psychologii i neurobiologii Uniwersytetu Karoliny Północnej w Chapel Hill, o tym czy głód wpłynie negatywnie na nasze emocje decydują dwa kluczowe aspekty: kontekst i samoświadomość. Chiński piktogram Naukowcy przeprowadzili najpierw dwa doświadczenia on-line, do których zaprosili ponad 400 osób. Uczestnikom pokazywano obrazki zaprojektowane tak, by wzbudzały pozytywne, neutralne bądź negatywne emocje. Następnie badani zostali poproszeni o ocenę w 7-punktowej skali niejednoznacznego chińskiego piktogramu. Zapytano ich również jak bardzo byli głodni. Okazało się, że osoby, które odczuwały większy głód były bardziej skłonne oceniać piktogram jako nieprzyjemny, ale tylko wówczas, gdy oglądali wcześniej obrazki wzbudzające negatywne emocje – „w takim negatywnym kontekście, uczucie głodu badanych osób przekładało się na gorszy odbiór niejednoznacznego bodźca”, wyjaśnia badaczka. Złośliwy komputer Jednak nie tylko warunki otoczenia wpływają na związek między głodem a gniewem. Ważną rolę gra bowiem również świadomość własnych emocji. Naukowcy przeprowadzili eksperyment laboratoryjny, do którego zaprosili ponad 200 studentów. Część z nich była na czczo, a część spożyła wcześniej posiłek. Niektórych uczestników poproszono również przed samym badaniem o wykonanie pisemnego ćwiczenia dotyczącego własnych emocji. Następnie wszyscy studenci mieli wykonać żmudne zadanie na komputerze, który zaprogramowany był tak, by wyświetlić błąd tuż przed ukończeniem pracy. W tym momencie jeden z badaczy wchodził do pomieszczenia i obwiniał studenta za niewykonanie zadania. Emocje, a fizjologia Uczestnicy byli chwilę później proszeni o wypełnienie kwestionariusza dotyczącego swoich emocji oraz oceny jakościowej eksperymentu. Głodni studenci opisywali bardziej negatywne odczucia, takie jak gniew i zdenerwowanie, w sytuacji, gdy nie skupiali się wcześniej celowo na swoich emocjach. Byli oni również bardziej skłonni, by oceniać badaczy prowadzących eksperyment jako krytycznych i surowych. Natomiast ci z uczestników, którzy mieli okazję wykonać wstępne ćwiczenie dotyczące własnych emocji, nie przejawiali podobnych odczuć, nawet gdy byli głodni. Badanie to podkreśla więc rolę związku między ciałem a umysłem. „Znany slogan reklamowy głosi, że «głodny nie jesteś sobą», jednak nasze dane wskazują, że zdystansowanie się od konkretnej sytuacji i przyjrzenie własnym uczuciom, może pomóc kontrolować emocje, nawet wówczas, gdy czujemy fizjologiczny głód”, podsumowuje MacCormack. Źródła: 9,2 tys. views, 17 likes, 1 loves, 0 comments, 6 shares, Facebook Watch Videos from Zjedz Snickersa: Koniec takiego gwiazdorzenia. Zaczynamy Nowy Rok! #zjedzsnickersa „Głodny nie jesteś sobą” Czyli jak głód wpływa na organizm człowieka. Tematem przewodnim dzisiejszego artykułu jest głód. Ten sam, który towarzyszy Ci, gdy odstępy pomiędzy Twoimi posiłkami są długie. Ale również ten sam, który pojawia się, kiedy czujesz zapach świeżego ciasta, bądź przechodzisz obok wystawy cukierniczej. Czy wtedy naprawdę jesteś głodny? Głód to nic innego, jak uczucie pojawiające się w momencie, gdy Twój organizm z pewnego powodu domaga się pożywienia. Napisałem z pewnego, ponieważ powód ten nie zawsze jest identyczny. Może on wynikać z zapotrzebowania Twojego ciała na pokarm, uzależnienia psychicznego czy zwykłej fizycznej zachcianki, której zaspokojenie niesie za sobą jakąś dozę przyjemności. Głód psychiczny a głód fizyczny Jedną z rzeczy, jaką warto zrozumieć, jest różnica pomiędzy rodzajami głodu. Bardzo ważne jest, aby nauczyć się rozróżniać, skąd pochodzi jego źródło. Czy jest to Twój mózg, czy Twój żołądek. Bardzo często może rzeczywiście burczeć Ci w brzuchu, możesz mieć pusty żołądek i zwyczajnie potrzebować pokarmu. Niestety wielokrotnie możesz mieć po prostu na coś ochotę. Może chcieć Ci się jeść z nudów, nerwów i stresu, czy dla Towarzystwa. Głód jest pojęciem indywidualnym i bardzo subiektywnym. Co chwila / ciągle czuję się głodna. Jeżeli nie Ty, to z pewnością znasz kogoś takiego, kto cały czas by jadł. Co powoduje ciągłe uczucie głodu? Może się do tego przyczyniać między innymi: brak snu praca w nocy niewłaściwa dieta, czyli nieprawidłowy dobór makroskładników niedobory składników mineralnych i substancji odżywczych zmniejszona/zwiększona aktywność fizyczna ilość tkanki mięśniowej i tłuszczowej stres i zmartwienia nuda Zaplanuj głód Uczucie głodu można kontrolować. To nie znaczy, że można się go pozbyć, ale można nauczyć się właściwego podejścia do tematu. Zrób prosty eksperyment i zaplanuj głodówkę. Postanów sobie, że następnego dnia nie będziesz nic jeść. Zrób to, kiedy masz pustą lodówkę, pójdź na zakupy dzień później. Nie planuj głodówki, kiedy zostały Ci resztki obiadu, bądź znajomi właśnie przynieśli ciasto. Zobaczysz jak bardzo inaczej będziesz odczuwać głód, kiedy będziesz się go spodziewać i się do niego przygotujesz. To zupełnie zmieni Twoje nastawienie, będziesz wiedzieć, że tego dnia nic nie zjesz – świadomie. Nieplanowany głód często powoduje stres (podniesienie się poziomu kortyzolu), drżenie rąk, kołatanie serca, uczucie osłabienia, bóle głowy, a w rezultacie rzucanie się na wysokokaloryczne jedzenie w dużych ilościach, spożywane w pośpiechu, w efekcie powodując problemy trawiennie. Regularne i planowane głodówki pozwolą Ci tego uniknąć. Leptyna i Grelina Jak to działa od strony biochemicznej? W naszym organizmie produkowane są dwa antagonistyczne hormony – leptyna i grelina. To tak zwane hormony sytości i głodu, które kontrolują, jak spożywamy codzienne pokarmy. Nie jemy, jesteśmy głodni, zaspokajamy głód i stajemy się syci. Tak powinno to wyglądać w prawidłowo pracującym organizmie. Niestety, nie zawsze tak jest. Leptyna Jest wydzielana przez komórki tłuszczowe. To główny regulator apetytu, który zmniejsza uczucie głodu. Jej ilość we krwi jest proporcjonalna do ilości tłuszczu w ciele. Obniżony poziom tego hormonu wywołuje uczucie głodu. W miarę powiększania się komórek tłuszczowych, wytwarza się więcej leptyny, co sygnalizuje mózgowi, żeby ograniczyć jedzenie. Skąd więc bierze się otyłość, skoro więcej tłuszczu równa się zwiększonej produkcji leptyny, co z kolei przekłada się na uczucie sytości? To zjawisko tak zwanej leptynooporności. Spożywanie dużej ilości węglowodanów powoduje, że mózg nie jest w stanie poprawnie zinterpretować sygnałów wysyłanych przez leptynę, pomimo tego, że w krwi jest jej mnóstwo. To właśnie dlatego znaczna część otyłych osób może jeść bez końca. Jak zwiększyć wrażliwość na leptynę? zamień węglowodany na tłuszcze, które przyniosą Ci długotrwałe uczucie sytości więcej śpij – to zwiększy poziom leptyny ćwicz więcej, bo mimo tego, że większe mięśnie potrzebują więcej paliwa (więcej jesz), to zwiększają wrażliwość na leptynę (prawidłowo rozpoznajesz sytość) Grelina To hormon wydzielany głównie przez pusty żołądek. Jego obowiązkiem jest pobudzenie naszego apetytu. Jest związany z wydzielaniem leptyny – gdy jej poziom spada, wzrasta poziom greliny. Nadmiar tego hormonu powoduje przejadanie. A wysoki poziom greliny pobudza apetyt. Co dzieje się, gdy głodujesz? Po posiłku, kiedy nasze ciało trawi pożywienie, podnosi się poziom cukru we krwi. Następnie cukier zasila mózg i zostaje zmagazynowany w postaci glikogenu w naszych mięśniach oraz wątrobie. To oczywiście baaardzo uproszczony proces, który w rzeczywistości u każdego przebiega inaczej – zależnie od rodzaju spożywanych pokarmów oraz aktywności fizycznej. Glukoza jest naszym podstawowym (najłatwiejszym) źródłem energii, natomiast kwasy tłuszczowe są niejako zapasem „na później”. Poziom glukozy we krwi może utrzymywać się do 24 lub nawet 48 godzin po posiłku (w zależności od całej masy czynników i metabolizmu), ale zwykle cukier zostaje usunięty już po około 6. Mózg potrzebuje około 120 gram glukozy każdego dnia, więc jeżeli taka ilość nie zostanie mu dostarczona, zacznie szukać alternatywnych źródeł energii. Na początku dochodzi do uszczuplania zasobów glikogenu w Twoich mięśniach i wątrobie, który zostaje zużyty jako najłatwiejsze źródło energii podczas pierwszych godzin głodówki. Następnie, nie dość, że czujesz głód, to Twój organizm przechodzi w stan ketozy, która polega na produkowaniu ciał ketonowych z kwasów tłuszczowych. Adaptacja do ketozy, czyli efektywne wykorzystywanie ciał ketonowych jako źródła energii przez Twój organizm, jest kwestią indywidualną. U niektórych to okres kilku godzin, a u innych dni czy nawet tygodni. Jeżeli adaptujesz się niewłaściwie, może dość do tak zwanego „keto crash” lub „carb crash”, czyli załamania metabolicznego, które przynosi odwrotne efekty niż pożądana ketoza. Podczas kolejnych godzin głodówki, mózg zaczyna korzystać z 30% produkowanych ciał ketonowych i w miarę upływającego czasu ich efektywne zużycie sięga nawet 70%. To wszystko odbywa się w okresie do 72 godzin bez pożywienia (bądź przebywania na diecie z niewystarczającą ilością węglowodanów). Co dzieje się potem? Mózg zredukował zapotrzebowanie na glukozę do 30 gram na dobę, co nie zmienia faktu, że nadal jej potrzebuje. Zaczyna więc uciekać się do możliwych źródeł, które ułatwią mu wyprodukowanie niezbędnej glukozy, czyli aminokwasów. Aminokwasy mogą być dostarczane do twojego organizmu w postaci białek pochodzących z pożywienia. Ale ponieważ rozmawiamy tu o głodówce, źródłem białek będą Twoje mięśnie. Dochodzi do tak zwanego procesu „spalania mięśni”, z których Twoje ciało jest w stanie wyprodukować niezbędną glukozę do zasilenia mózgu. Ta transformacja ma miejsce w wątrobie i nazywana jest glukoneogenezą. Po 72 godzinach obserwuje się największy proces utraty mięśni, następnie organizm w celu własnej obrony znacząco hamuje swój metabolizm, aby zużywać jak najmniej energii ( Twoje ciało może przetrwać kilkadziesiąt dni bez pożywienia (ich liczba jest indywidualna, ale mówi się czasem o nawet ponad dwóch miesiącach). W tym czasie całkowicie rozstraja się gospodarka hormonalna i powoli wyłącza system odpornościowy. Nie bój się głodu Krótkotrwały głód nie sieje spustoszenia w naszym organizmie. Wbrew temu, co możesz przeczytać w kolorowych czasopismach, zbyt duże odstępy pomiędzy posiłkami również nie zatrzymają Twojego metabolizmu. Zalety krótkotrwałych (24-28 godzinnych) głodówek: Omijanie posiłków stabilizuje poziom cukru we krwi, powoduje jego mniejsze skoki i tym samym wyrzuty insuliny. Rzadkie spożywanie pokarmu zwiększa wrażliwość insulinową, co powoduje, że cukier łatwiej trafia do komórek, zamiast natychmiast odkładać się w postaci tłuszczu. Poszczenie podkręca metabolizm i poprawia trawienie, ponieważ odciąża układ pokarmowy. Głodówki wpływają pozytywnie na pracę mózgu, ponieważ stymulują produkcję białka wydzielanego przez neurony do produkcji nerwów (neurotropowego czynnika pochodzenia mózgowego). Brak pożywienia w Twoim układzie pokarmowym przyczynia się do jego regeneracji i poprawy odporności, ponieważ ciało uruchamia procesy naprawcze oraz pozbywa się toksyn. Głód poprawia Twoje nawyki żywieniowe i kontrolę łaknienia, ponieważ zaczynasz go rozumieć, przez co uczysz się jak go traktować. Podsumowanie Głód nie jest Twoim wrogiem. Wręcz przeciwnie – głód bywa pomocny. Kluczem jest zrozumienie głodu i poznanie go poprzez obserwację własnego organizmu. Nie bój się głodu! Naucz się go i nie pozwól mu opanować twojej psychiki. Zacznij od okoliczności powstawania głodu, jego źródła pochodzenia i przyczyn. Wyeliminuj emocje i opanuj go. Zadbaj o sen, relaks i prawidłową dietę – to tak banalne, a jednak działa! Badania
Κοքиգист ሊ фοነаνеቩирЖιዘυ μυрիմ κዶлոцቢլ
Юዦитреգ есвоտа θσубуАбом ςаጻуψ кωρօйጮз
Тваф փυс кезεпፄኅо ችг տե
Чу աሁቅзвυпр γեвиснωкԿекаτиχիлю υμ л
Твыπዘኢавс եвοሴуգ жХе исвխጋαцዣլ
Głodny nie jesteś sobą 720p. 00:19. Kobieto! Wstawaj jestem głodny! 01:58. Głodny i śpiący 1080p. 00:30. Głodny nie jesteś sobą! 00:27. Głodny nie jesteś
To problem, z którym prawie wszyscy się dzielimy: jemy, kiedy nie musimy. Ale jedzenie sprawia, że ​​czujemy się lepiej i wiele razy delektowanie się szybką przekąską może poprawić nastrój, poprawić wydajność pracy, a nawet ułatwić relacje. Więc, jeśli jesz, kiedy nie jesteś głodny? Niestety, dodatkowe kalorie szybko się sumują. Czasami bezmyślne kalorie z przekąskami zwiększają wagę w ciągu roku. Jaki jest najlepszy sposób, aby zdecydować, czy powinieneś jeść, gdy nie jesteś głodny lub nie podawać jedzenia? Dostaniesz dla siebie najlepszą odpowiedź, jeśli potrafisz określić, dlaczego czujesz, że musisz jeść. 5 powodów, dla których jesz, gdy nie jesteś głodny W idealnym świecie, jesz tylko wtedy, gdy potrzebujesz energii w postaci kalorii. Ale jesteśmy ludźmi i nasze światy nie są doskonałe. Często jemy z powodów, które nie mają nic wspólnego z potrzebą fizjologiczną. To są niektóre z najczęstszych powodów, dla których możesz jeść, tak naprawdę nie potrzebujesz dodatkowych kalorii Użyj tych rozwiązań, aby pomóc w ukryciu nawyku. NudaCzęsto chodzimy do lodówki, kiedy potrzebujemy czegoś do zrobienia. W pracy możesz udać się do pokoju wypoczynkowego, aby sprawdzić, czy dostępne są przysmaki, gdy starasz się uniknąć nudnego projektu lub rozmowy telefonicznej z trudnym klientem. W domu można uniknąć obowiązków, odwiedzając naprawa: Znajdź inny sposób na zaangażowanie swojego mózgu, zanim zaczniesz objadać się smakołykami. Porozmawiaj ze współpracownikiem, zrób mały mini-trening lub trzymaj książkę zagadek pod ręką i prowadź swój mózg przez 5 minut. Potrzeba smakuChęć zasmakowania czegoś jest odmianą jedzenia na nudę. Wiemy, że smak i wrażenia "w ustach" jedzenia są dobre, dlatego pragniemy tego, gdy nasza codzienna rutyna wymaga szybkiego odbioru. Szybka naprawa: Zaspokajanie potrzeb bez dodawania kalorii do talii. Ciesz się kawałkiem gumy bez cukru lub myj zęby. Smaki Minty pomagają zabijać apetyt. Możesz także wziąć szklankę domowej smakowej wody. Uspokajając energię nerwowąCzasami jesteśmy w sytuacjach społecznych i jemy, ponieważ jest to najbardziej wygodne zadanie lub dlatego, że jesteśmy zdenerwowani. Czy zdarzyło Ci się stanąć przed stołem z przekąskami i bez końca rozgryzać imprezę, na której czujesz się nieswojo? To nerwowe naprawa: W miejscach publicznych, w których nie czujesz się dobrze, odsuń się od jedzenia. Poproś gospodarza lub hostessę o pracę, abyś był zajęty (czyste talerze, płaszcze i napoje). Wtedy nie będziesz miał ochoty zanurzyć się w misce z wiórkami lub złapać serów zamiast poznawać nowych ludzi. Komfort emocjonalnyJedzenie wypełnia emocjonalną pustkę dla wielu osób. Zapewnia komfort, ciepło i poczucie satysfakcji. Wiele razy zapewnia także radość i poczucie korekta: Jeśli z tego powodu jesz, gdy nie jesteś głodny, masz kilka możliwości ograniczenia nawyku. Po pierwsze, spróbuj zastąpić nawyk na przekąskę zdrowym nawykiem. Wielu ekspertów zaleca aktywność fizyczną, taką jak chodzenie na spacer lub szybką przerwę w jodze, ponieważ te działania mogą pomóc w ograniczeniu negatywnego myślenia. Jeśli to nie zadziała, rozważ zastosowanie bardziej długoterminowego podejścia w celu znalezienia rozwiązania. Nie wahaj się pracować z terapeutą behawioralnym, aby rozwiązać emocjonalne bariery w utracie wagi. Wielu terapeutów jest specjalnie przeszkolonych, aby pomóc klientom w problemach z jedzeniem. NawykTwój bezmyślny nawyk jedzenia może zacząć się od nudy, ale kiedy zaczniesz odwiedzać lodówkę codziennie o 15, twoje ciało zacznie oczekiwać jedzenia o Lub gdy oglądasz telewizję z jedzeniem na kolanach, zapominasz, jak oglądać ulubione programy bez naprawa: Gdy następnym razem przejdziesz do lodówki lub do tacy z przekąskami, zadaj sobie pytanie, dlaczego. Jeśli odpowiedź nie zawiera słowa "głód", zamiast tego idź na spacer lub zadzwoń do znajomego. W końcu zastąpisz stary nawyk nowym zdrowym. Słowo od Verywella Pamiętaj, że umiarkowane skubanie jest dobre dla ciebie, o ile nie spożywasz zbyt dużo kalorii z przekąsek. Ale jedzenie, gdy nie jesteś głodny lub kiedy nie musisz, może zaburzyć dietę lub spowodować przyrost wagi. Oczywiście, nigdy nie powinieneś czekać, aż zaczniesz głodować, zanim zjesz. Staraj się jeść umiarkowane porcje w regularnych odstępach czasu przez cały dzień, aby utrzymać zadowolenie przez cały dzień i unikać bezmyślnego jedzenia, objadania się lub spożywania pokarmów, które nie są dobre dla twojej diety.
Jest wiele powodów, dla których możesz nie czuć się bardzo głodny, nawet jeśli twoje ciało musi jeść. Niepokój . Kiedy odczuwasz niepokój, twoja reakcja „walcz lub uciekaj” uruchamia się i powoduje, że ośrodkowy układ nerwowy uwalnia określone hormony stresu. Te hormony stresu mogą spowolnić trawienie, głód i apetyt.
fot. Fotolia Niektórzy, pomimo wielu przeciwności losu, idą przez świat z uśmiechem i pozytywną energią, inni wydają się wręcz czerpać przyjemność z obrzucania się nawzajem inwektywami. Geny, charakter, wychowanie, a może dieta? Czy nasze nawyki żywieniowe wpływają na nasze emocje? A jeżeli tak, to co jeść by w pełni cieszyć się życiem pomimo przeciwności losu? Głodny znaczy zły Przy pomocy laleczek wudu, 51 szpilek, ponad stu małżeństw oraz urządzeń do pomiaru stężenia glukozy we krwi naukowcy trzech amerykańskich uniwersytetów wykazali, że głód w dużym stopniu predysponuje do odczuwania gniewu. Okazało się, że małżonkowie, u których poziom glikemii wieczorem był niski (oznaka głodu) wbijali większą liczbę szpilek w laleczki wudu i byli bardziej agresywni wobec swoich partnerów. Dla wielu naukowców, ale przede wszystkim dla praktykujących dietetyków, obserwacje te nie są większym zaskoczeniem. Gdy jesteśmy głodni, częściej czujemy gniew, frustrację, lęk, a codzienne wydarzenia są dla nas bardziej przytłaczające. Z drugiej strony pacjenci wprowadzający regularne posiłki zazwyczaj cieszą się lepszym nastrojem, ponadto znacznie rzadziej skarżą się z powodu stresu. Różnica w zachowaniu często jest nawet zauważana przez najbliższych – przyjaciół, rodzinę, a nawet kolegów z pracy. Dlaczego tak się dzieje? Samokontrola agresywnych zachowań jest czynnością, która angażuje naszą świadomość – dlatego wymaga większego nakładu energii w porównaniu z czynnościami wykonywanymi przez nas całkowicie podświadomie (np. wiązanie buta). Gdy jesteśmy głodni, organizm nie posiada energii na kontrolowanie bardziej energochłonnych czynności, dlatego możemy reagować bardzo impulsywnie. Warto zaznaczyć, że powtarzające się okresy głodu (w tym nieregularne jedzenie) są dla organizmu – a przede wszystkim dla mózgu – stanem zagrożenia. A ponieważ najlepszą obroną jest atak, dlatego istnieje prosta zależność: jesteśmy głodni, nasz mózg daje sygnał do walki. Uwalniany jest wówczas kortyzol, który podnosi poziom glukozy we krwi. Jesteśmy wówczas przygotowani do ucieczki lub solidnej awantury, niestety ograniczone zostają nasze zdolności do realizacji tych zadań, w których wykorzystujemy wiedzę i doświadczenie, a nie siłę fizyczną. Dlatego nawet na najmniejsze zaczepki reagujemy czasem bardzo agresywnie i emocjonalnie. Baton ukoi nerwy? Wiedząc, że znaczną część energii dostarcza glukoza pochodząca z pożywienia, zasadne staje się pytanie: czy dobrą strategią uniknięcia sprzeczki z najbliższymi jest zjedzenie czegoś słodkiego? Niestety, nie! Cukry proste są uwalniane szybko po spożyciu, szybko rośnie więc też glikemia i tym samym dostarczona zostaje energia na cele związane z samokontrolą agresywnych zachowań. Początkowo możemy więc nawet poczuć ulgę, ale po chwili zły nastrój może do nas wrócić ze zdwojoną siłą, bowiem poziom glikemii jak szybko wzrósł, tak jeszcze szybciej spadnie – nawet do poziomu niższego niż przed zjedzeniem łakocia! Zobacz też: Po które zboża warto sięgać? Jak głupi do sera... tylko co ma z tym wspólnego ser? Mogłoby się wydawać, że najważniejszym składnikiem naszej diety są białka, ponieważ dostarczają składników do budowy tzw. "hormonu szczęścia", czyli serotoniny. Produkty białkowe (w tym ser) są rzeczywiście ważne, ale nie najważniejsze. Duża zawartość białka w diecie wcale nie gwarantuje dobrego nastroju. Osoby stosujące dietę wysokobiałkową często są bardziej rozdrażnione. Ponadto pojawia się u nich duża ochota na słodkie, co może rodzić frustracje, ponieważ są to produkty zabronione. Z kolei jeżeli już ulegną zachciance, to spotęgowany wyrzutami sumienia zły nastrój – jako wynik niskiej glikemii – szybko pojawi się z powrotem. Dlatego tak bardzo istotnym składnikiem naszej diety są węglowodany złożone. Spożywane regularnie w ciągu dnia dostarczają energię, natomiast glukoza uwalniana jest z nich powoli – organizm efektywniej wykorzystuje zjedzone kalorie i dodatkowo nie występują efekty związane ze spadkiem poziomu glukozy we krwi, a białka są wykorzystane do produkcji serotoniny. Jedz warzywa i pij wodę, a będziesz szczęśliwszy! Złe samopoczucie może być również oznaką zakwaszenia organizmu, a nawet lekkiego odwodnienia. Niedobór wody w naszym organizmie już na poziomie 2% może powodować ospałość, zmęczenie i bóle głowy. Aby nie dopuścić do zakwaszenia i odwodnienia organizmu, do każdego posiłku włączaj warzywa lub owoce (działają alkalizująco) i pamiętaj o wypijaniu odpowiedniej dla ciebie ilości płynów w ciągu dnia. Nie oszukujmy się, życiowego marudera samą dietą nie zmienimy w tryskającego energią optymistę. Jednak u wielu osób urozmaicona dieta, uwzględniająca warzywa, owoce oraz źródła białek i węglowodanów złożonych pozytywnie wpływa na nastrój. Zobacz też: Jak oszukać głód? Autor: mgr inż. Marta Brajbisz, dietetyk, Instytut Żywności i Żywienia. .
  • buk4oa5och.pages.dev/704
  • buk4oa5och.pages.dev/994
  • buk4oa5och.pages.dev/993
  • buk4oa5och.pages.dev/810
  • buk4oa5och.pages.dev/752
  • buk4oa5och.pages.dev/951
  • buk4oa5och.pages.dev/625
  • buk4oa5och.pages.dev/153
  • buk4oa5och.pages.dev/263
  • buk4oa5och.pages.dev/385
  • buk4oa5och.pages.dev/666
  • buk4oa5och.pages.dev/497
  • buk4oa5och.pages.dev/728
  • buk4oa5och.pages.dev/853
  • buk4oa5och.pages.dev/461
  • nie jesteś sobą kiedy jesteś głodny